Politycy wychowani w czasach komunizmu boją się wolności
Generacja PRL
Coraz powszechniejsze staje się narzekanie publicystów i komentatorów na rzeczywistość współczesnej Polski. Pokazuje się dominujący udział państwa w gospodarce i życiu społecznym, idące za tym mechanizmy politycznej korupcji, niezadowolenie społeczne oraz wyrastające na coraz silniejsze nurty odrzucające demokratyczny model sprawowania władzy. Moim zdaniem przyczyny tego stanu w dużej mierze mają swoje korzenie w czasach PRL, a bezpośrednio odpowiedzialna jest cała generacja dzisiejszych pięćdziesięcio- i sześćdziesięciolatków, wywodzących się zarówno z obozu PZPR, jak i opozycji.
Bankrutujący system PRL pozwolił na wprowadzenie do Polski mechanizmów gospodarczych i społecznych sprawdzonych w społeczeństwach zachodnich. Jednocześnie ludzie, którzy nowy ład mieli kształtować, zostali intelektualnie uformowani przez ideologię PRL. I nawet jeżeli byli tej ideologii przeciwni, jak ludzie opozycji, ich polemiki opierały się na fałszywych założeniach, bez odniesienia do myśli wypracowanych w warunkach wolnych społeczeństw o gospodarce rynkowej.
Dysydenci w walce o władzę
Ponadto generacja trzydziesto- i czterdziestolatków lat osiemdziesiątych wiedziała, że przełom roku 1989 przynosi im szanse zajęcia eksponowanych pozycji w społeczeństwie, szanse, których nie dawała już zbutwiały PRL. Podskórnie czując jednak swoje nikłe kompetencje w nowych warunkach, musieli zaprojektować system, który gwarantowałby im wysoką pozycję bez względu na konkurencję.
Najlepszym przejawem tych intencji było sformułowanie zasad biernego prawa wyborczego do parlamentu. Polska roku 1989 wprowadzała nowy system – wzorowany jednak na systemach istniejących w państwach zachodnich. Wydawałoby się więc, że powinniśmy pełnymi garściami czerpać z doświadczeń wielomilionowej rzeszy emigracji, często emigracji stojącej na wysokim poziomie intelektualnym, z profesjonalnymi osiągnięciami w warunkach wolnej gospodarki. Tacy ludzie stanowiliby jednak za dużą konkurencję dla postpeerelowskich elit, dlatego też zasady prawa wyborczego ustanowiły zasadę domicylu, czyli konieczności zamieszkiwania w Polsce kandydatów na parlamentarzystów przez pięć lat poprzedzających dzień wyborów. To jawne wykluczenie ludzi ze środowisk emigracyjnych być może nie wpłynęło istotnie na skład żadnego parlamentu III RP. Pokazało jednak, że krajowe elity nie zamierzają ryzykować konkurowania z ludźmi rozumiejącymi inne mechanizmy niż mechanizmy socautorytarnego państwa.
Narodziny kapitalizmu politycznego
Po przejęciu władzy politycznej przyszedł czas na kolejny krok. Mechanizmy wolnej gospodarki szybko pozwoliłyby na wykreowanie niezależnych liderów i środowisk, które swój sukces zawdzięczałyby tylko pozytywnej reakcji rynku, to jest zależałyby od zaspokajania istotnych społecznych potrzeb. Z tego punktu widzenia prywatyzacja (oraz reprywatyzacja) byłaby samobójczym hodowaniem konkurencji. Zarówno elity postpezetpeerowskie, jaki i postsolidarnościowe nie zdecydowały się na to, wybierając w zamian model kapitalizmu politycznego, w którym sukces zależy od właściwych powiązań politycznych. Oczywiście, wielu biznesmenów nie zaryzykowało wiązania się tylko z jedną opcją. Realizując strategię dywersyfikacji ryzyka, równo korumpowali całą klasę polityczną i dzięki uzyskanym przywilejom dochodzili do majątku. Naprawdę niewielu najbogatszych ludzi w Polsce doszło do majątku z pominięciem politycznej protekcji, a część z nich wyrosła tylko dzięki niej.
Prywatyzacja często oznaczała tylko pozbycie się bagażu przedsiębiorstwa państwowego bez utraty kontroli. Najlepszym przykładem jest tzw. prywatyzacja KGHM, który pozostaje pod przemożnym wpływem rządu. W trosce o zdobywanie wpływów rząd budował nowe struktury gospodarcze, na przykład operatora sieci komórkowej Polkomtel, który należy w większości do firm państwowych lub będących pod kontrolą państwa. Nie ma przecież potrzeby, żeby na dochodowym rynku telefonii komórkowej państwo budowało firmę konkurującą z inwestorami prywatnymi. Jedynym motywem była niechęć do wypuszczenia spod politycznej kurateli istotnego elementu gospodarki.
Innym niebezpiecznym obszarem, który mógłby zagrozić pozycji dotychczasowych elit, były samorządy. Dlatego finanse samorządów zależą przede wszystkim od budżetu centralnego, a tym samym od uznania decydentów. To pozwoliło szybko asymilować się zdolnym samorządowcom z którąś polityczną koterią, a w ostatecznym rozrachunku przeszkodziło w formowaniu niezależnych układów lokalnych.
Dlaczego?
To przejęcie kontroli nad wszystkimi istotnymi obszarami życia przez postpeerelowskie elity (zarówno z obozu władzy, jak i „Solidarności”) znakomicie zakonserwowało skład tychże elit. Ilu bowiem nowych polityków, których korzenie nie sięgają działalności w PRL, odgrywa znaczącą rolę w obecnej polityce? W końcu minęło już trzynaście lat od przełomu, wystarczająco dużo, by był czas na wykreowanie nowych liderów. Tymczasem najsilniejszy z nich wyrósł na społecznej niechęci do całej klasy politycznej i być może zapowiada rosnący ruch odrzucający istniejący system.
Dlaczego został wybrany taki model państwa, w którym władza polityczna kontroluje wszystko, co istotne? Dlaczego tak się dzieje, niezależnie od lewicowych bądź prawicowych poglądów? Moim zdaniem odpowiedzi należy szukać w umysłach PRL.
Umysły PRL
PRL zbankrutowała doszczętnie, nie pozostawiając po sobie żadnych liczących się aktywów, a tylko kolosalne długi, zarówno zagraniczne, jak i jeszcze większe zobowiązania emerytalne wobec własnych obywateli.
Ten finansowy aspekt PRL, aczkolwiek często niedoceniany, nie wydaje mi się jednak najważniejszy. Najgorsze bowiem, co się wydarzyło, to deprawacja umysłów, zarówno ludzi z dolnego poziomu społecznej piramidy (którzy nabrali mentalności roszczeniowej, zgodnie z zakorzenioną zasadą: „czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy”), aż po ludzi ze społecznej elity, którzy niestety zaakceptowali system, starając się co najwyżej wprowadzić do niego pewne modyfikacje. Tym samym doświadczenie wolnej gospodarki i wolnego społeczeństwa jest im z gruntu obce, a wiek, jaki obecnie osiągnęli, nie sprzyja otwartości umysłu. Stosując więc obowiązujący kanon językowy, mówią o rozwoju, gospodarce i Unii Europejskiej w sposób przyjęty na Zachodzie, lecz w głębi duszy ukryty jest towarzysz Szmaciak z odwiecznym pytaniem: kto za tym stoi?
Lęk przed wolnością
Czego najbardziej brakowało w PRL? Odpowiedź wydaje się prosta: najbardziej brakowało wolności. Tak więc generacja PRL nie zna z własnego doświadczenia tego stanu, nie lubi go i unika, jak tylko może. Nadmiar regulacji i naiwna wiara, że piętrowe kontrole są właściwym mechanizmem, ukazują dobitnie tę niechęć do wolności. Namnożyło się urzędów regulujących, urzędów nadzorujących, organów kontrolnych, ale gdzieś zanika przestrzeń społecznej aktywności – jedyna, która kreuje jakąkolwiek wartość.
Oczywiście, obywatele mają wybór: jedni – widząc mizerię kraju – głosują na ugrupowania antysystemowe. Inni, zdając sobie sprawę z tego, że to lekarstwo gorsze od choroby, po prostu emigrują. Organizacje gospodarcze już dawno sobie zdały sprawę z tego, że to ludzie stanowią o ich sile – Polskę najwyraźniej jeszcze stać na zniechęcanie obywateli do aktywności. Dlaczego Polska przez minione trzynaście lat nie stała się aktywnym światowym graczem w jakiejkolwiek dziedzinie?
To bolesne pytanie jest jednym z największych zarzutów wobec strategów państwa, czyli klasy politycznej. Moja propozycja odpowiedzi brzmi następująco: politycy bali się wolności, woleli trzymać ręce na wszystkim, chcieli wszystko kontrolować. Teraz przychodzi nam za to płacić.