Tylko 3 procent zabójców otrzymuje karę dożywocia
Więcej rygoryzmu w polityce karnej
Przedłożone Sejmowi przez ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego zmiany w prawie karnym mają na celu jego zaostrzenie. Byłoby jednak błędem sprowadzić je do żonglerki dolnymi i górnymi granicami zagrożeń karą pozbawienia wolności.
Górna granica kary nie ma statystycznie istotnego znaczenia. Za najpoważniejsze przestępstwo, zabójstwo, karę maksymalną – dożywocie – otrzymuje około 3 procent skazanych, a minimalną – osiem lat więzienia – 17 procent. Ważniejsze są więc kary minimalne, gdyż ich zmiana wymusi zmianę orzecznictwa.
W każdym konkretnym przypadku zastosowanie znajdują – bądź mogą znaleźć – przepisy części ogólnej. Najważniejsze są przepisy o nadzwyczajnym złagodzeniu kary oraz o możliwości warunkowego zawieszenia jej wykonania.
Instytucja nadzwyczajnego złagodzenia kary jest, wbrew nazwie, stosowana powszechnie. Za zabójstwa nadzwyczajnie (sic!) złagodzoną karę otrzymało w 2000 roku 16 procent sprawców (a w latach 1993 – 1994 aż 26 procent), a za gwałt ze szczególnym okrucieństwem około 20 procent sprawców.
Największy wpływ na rzeczywiście wymierzoną karę ma stosowanie warunkowego jej zawieszenia. Badania polskiego orzecznictwa pokazują, że wymiar przeciętnego wyroku bezwzględnego pozbawienia wolności obniżył się w latach dziewięćdziesiątych o 20 procent i wynosi obecnie około 27 miesięcy w pierwszej instancji (wyrok nieprawomocny), a w przypadku wyroków prawomocnych około 22 miesięcy – notabene pokazuje to, iż warto apelować! Ferowane wyroki zostały więc złagodzone, ale nie w takim stopniu, który powinien budzić zaniepokojenie. Istotnym czynnikiem jest też prawdopodobieństwo, że wyrok zapadnie z warunkowym zawieszeniem. Statystyki sądowe mówią, że znacznie wzrosła częstotliwość stosowania kary pozbawienia wolności w zawieszeniu – z 48 procent wyroków w roku 1990 do 63 procent w roku 2000.
Przeciętna oczekiwana kara
Konstruując na podstawie obu parametrów jeden wskaźnik – nazwijmy go przeciętną oczekiwaną karą – otrzymamy obraz faktycznego złagodzenia odpowiedzialności karnej. W roku 1990 przeciętna oczekiwana kara więzienia to 6,6 miesiąca (na co składa się 27 procent szansy otrzymania kary 24 miesięcy bezwzględnego uwięzienia). W roku 2000 już tylko 3,5 miesiąca. To niemal dwukrotne złagodzenie spowodowała przede wszystkim większa częstotliwość stosowania kary w zawieszeniu (nawiasem mówiąc, jest ona rzadko odwoływana, istnieje zaledwie około 6 – 7 procent prawdopodobieństwa „odwieszenia” wyroku i wysłania skazanego do więzienia).
Schemat ten ma zastosowanie do niemal każdego typu przestępstwa. Przeciętny włamywacz powinien w roku 1990 oczekiwać 14,5 miesiąca więzienia. W roku 2000 – zaledwie 6,5 miesiąca, ponad dwukrotnie mniej. Sprawca rozboju był w roku 1990 skazany przeciętnie na 45 miesięcy bezwzględnego więzienia, a w roku 2000 już na niecałe 22 miesiące.
Innymi słowy, za przestępstwo grozi obecnie o połowę niższy wyrok pozbawienia wolności – czyli o połowę krótszy pobyt w więzieniu – niż było to w roku 1990.
Trudno się więc dziwić, że pomimo dużo większej przestępczości rejestrowanej, ściganej i osądzanej – od roku 1990 bowiem niemal o połowę wzrosła liczba przestępstw zarejestrowanych przez policję, a ponad dwukrotnie wzrosła liczba skazań – liczba więźniów (skazanych oraz tymczasowo aresztowanych) pozostawała na poziomie 60 tysięcy w latach 1991 – 1995, a od 1996 roku wynosiła około 55 tysięcy (na przykład w roku 1985 było 110 tysięcy uwięzionych, w 1986 – 99 tysięcy, w 1987 – 92 tysiące).
Zmarnowane wysiłki
Zwiększony wysiłek policji oraz wymiaru sprawiedliwości poszedł na marne, a nakłady finansowe na ściganie, wykrywanie i osądzenie przestępców skutkowały dobrotliwym pogrożeniem palcem. Można uogólnić: niecałe 5 procent przestępstw jest karanych. Czytelnicy „Rzeczpospolitej” mogą być zdziwieni tym odsetkiem, ale śmiało można założyć, że przestępcy dobrze o nim wiedzą.
Jest to skutek wielu czynników. Są to: niezgłaszanie przestępstwa przez ofiary (w Polsce nie zgłasza się 60 procent przestępstw), nierejestrowanie zgłoszeń przez policję (około połowy przypadków) oraz niepowodzenia prokuratury w oskarżeniu sprawcy (zaledwie co piąta sprawa kończy się aktem oskarżenia). Nie jest to wyłącznie specyfika Polski. W wielu krajach dokonano podobnych szacunków i otrzymano właśnie ten pięcioprocentowy odsetek przestępstw, które zostały ukarane.
Dla polityki karnej fakt ten ma doniosłe znaczenie. Nie warto angażować środków dla wykrycia sprawcy, którego nie ukarzemy. Kara musi być dolegliwa. Nie znaczy to bynajmniej, że trzeba stosować wyłącznie karę bezwzględnego więzienia. Można stosować karę grzywny (jeżeli da się ją wyegzekwować), ograniczenia wolności (na przykład pracy na rzecz społeczności lokalnej) lub po prostu zadośćuczynienie pokrzywdzonemu w wyniku mediacji. Nie warto stosować kar fikcyjnych, polegających na obietnicy surowszego potraktowania w przyszłości.
To, że wszędzie na świecie niskie jest prawdopodobieństwo ukarania przestępstwa, nie oznacza jeszcze, iż kary nie podziałają odstraszająco. Ludzie będą się bowiem kierować nie tylko prawdopodobieństwem złapania, ale i wysokością grożącej sankcji. Można kształtować obie te wartości przez zmiany w prawie karnym i zmiany w poziomie finansowania organów ścigania. Im wyższe prawdopodobieństwo złapania sprawcy, tym niższa kara wystarczy do odstraszenia i odwrotnie, im niższe prawdopodobieństwo kary, tym bardziej kara winna być dolegliwa.
Zmniejszyć opłacalność przestępstw
Chcąc zmniejszyć opłacalność przestępstw, państwo ma do wyboru zwiększenie prawdopodobieństwa ukarania bądź zaostrzenie kar lub kombinację obu tych działań. Warto zauważyć jednak, że kosztowniejsza jest rozbudowa policji i innych organów ścigania niż egzekwowanie surowszych kar, na przykład przez budowę nowych więzień. W uproszczeniu można powiedzieć, że optymalne byłoby bardzo niskie prawdopodobieństwo złapania przestępcy (czyli niskie nakłady na organy ścigania), przy ferowanych jednocześnie drakońskich karach. Rozwiązanie takie bowiem minimalizowałoby koszty, dalej wypełniając funkcję odstraszania.
Należy jednak uzupełnić ten obraz o dwa istotne czynniki, a mianowicie indywidualną skłonność do ryzyka oraz wartość, jaką przedstawiają dla nas kary i nagrody otrzymywane nie obecnie, lecz za jakiś czas.
Większość ludzi unika ryzyka, a to oznacza, że są skłonni zapłacić na przykład za ubezpieczenie samochodu, mimo iż przeciętnie więcej wyniesie składka, niż dostaną odszkodowania (inaczej zakłady ubezpieczeniowe poszłyby z torbami). Wolą ponosić małe koszty co rok niż jedną potencjalnie dużą stratę. Innymi słowy, kupują bezpieczeństwo. W przypadku przestępczości nawet małe prawdopodobieństwo złapania w połączeniu z wysoką karą zadziała odstraszająco.
Czynnik czasu w przypadku decyzji finansowych jest stosunkowo łatwy do określenia, jeśli bowiem wiem, że w ciągu roku zarobię na odsetkach 20 procent, to taką samą wartość przedstawia 100 złotych za rok i 83,3 złotego teraz (plus 17,7 złotego odsetek). Podobnie jest z uzależnieniem nikotynowym, gdy bieżącą przyjemność palenia porównuje się graniczącym z pewnością ryzykiem powikłań zdrowotnych w przyszłości. Osoby uzależnione mają wysoki czynnik dyskontujący, to znaczy negatywne skutki odsunięte w czasie uważają za zdecydowanie mniej szkodliwe niż inni, którzy ten przesunięty efekt uważają za bardziej dolegliwy.
Czas zmienić politykę karną
Nie jest przypadkiem, że przestępcy są często uzależnieni od alkoholu, nikotyny i narkotyków. Badania pokazały, że dla przestępców kara odsunięta w czasie nie ma dużego znaczenia; można rzec, iż żyją chwilą. To powoduje, że im bardziej kara odsunięta jest w czasie, tym mniejszy jest jej efekt odstraszający. O ile postulat nieuchronności kary jest fikcyjny (pamiętajmy o zaledwie 5 procentach karalności), o tyle postulat kary szybkiej jest jak najbardziej uzasadniony.
W systemie prawnym można znaleźć co najmniej dwa przykłady odwlekania kary. Pierwszy to kara w zawieszeniu, która jest po prostu przesunięciem odpowiedzialności w przyszłość. Drugi to system karalności nieletnich; w uproszczeniu sprowadza się do bezkarności. Wszędzie na świecie przestępczość nieletnich jest problemem, a aktywność kryminalna zdecydowanie maleje po osiągnięciu wieku karalności; według badań angielskich szczyt aktywności kryminalnej przypada na wiek 19 lat. Im sprawcy starsi, tym są zagrożeni zdecydowanie wyższymi karami.
W wielu krajach polityka karna poszła w stronę stosowania kar izolacyjnych, nawet na krótki czas, ale bez zawieszenia. Kary na Zachodzie są niższe niż w Polsce (nie dotyczy to szczególnie poważnych przestępstw), ale za to powszechniejsze; w liberalnych krajach Zachodu więcej osób skazywanych jest na areszt i więzienie niż w tak zwanych represyjnych krajach wschodniej Europy. W Polsce lat dziewięćdziesiątych zaszedł proces odwrotny – coraz mniej było wymierzonych krótkoterminowych kar izolacji. Nadszedł już czas na zmianę tych podstawowych założeń polityki karnej.
Odpieram zarzuty
Na koniec chciałbym pokrótce skomentować niektóre zarzuty wobec proponowanych zmian prawa karnego. Prawdą jest, że na poziom przestępczości oddziałuje wiele czynników, w tym socjodemograficzne i ekonomiczne. Jednak nie widać powodów, żeby na przykład poziom bezrobocia miał interesować ministra sprawiedliwości; przy każdym bezrobociu lepiej mieć racjonalny system karania niż nieracjonalny. Twierdzenie, że trzeba najpierw zmniejszyć bezrobocie (podwyższyć dochody itp.), jest bez sensu, gdyż reforma prawa karnego nie wyklucza działań na rzecz rozwoju gospodarczego.
Głosi się tezę, że w Polsce poziom przestępczości nie osiągnął jeszcze poziomu Unii Europejskiej, więc nie ma powodów do niepokoju. Teza ta jest sprzeczna z międzynarodowymi badaniami wiktymizacyjnymi, które pokazują, że przestępczość w Polsce poziom zachodni już osiągnęła, czego niestety nie można powiedzieć o metodach jej zapobiegania.
Wysuwa się wreszcie argument, że grozi nam powrót do państwa policyjnego. Warto zauważyć, że gdzie nie ma władzy publicznej, tam łatwo wkracza władza nieformalna, władza grup przestępczych. Lepiej żyć w kraju, w którym władza opiera się na poddanych kontroli procedurach i instytucjach, niż w kraju, w którym o życiu i mieniu decydują „Dziady” z podwarszawskich miasteczek.
Autor jest asystentem ministra sprawiedliwości.